Do tej sałatki mam ogromny sentyment. Była podawana na mojej poślubnej kolacji i jest to jedna z niewielu rzeczy, jaką z niej zapamiętałam. Nawet nie wiem czemu, może dlatego, że prosta jajeczna sałatka podziałała jak balsam na skołatane nerwy? Może dlatego, że pożywne jajka to było to, czego mój organizm potrzebował, po kilkunastu godzinach postu? Ślub, nawet ten w Urzędzie Stanu Cywilnego, jest w końcu sporym przeżyciem, szczególnie własny. Fakt, że uroczyście przyrzekałam uczynić wszystko, by moje małżeństwo było zgodne, trwałe i szczęśliwe oraz potwierdzanie tego własnoręcznym podpisem złożonym mocno drżącą ręką, pamiętam jak przez mgłę. Ale sałatkę i jej smak na tyle dobrze, że mogłam ją potem bez problemu odtworzyć. I tak odtwarzam do dzisiaj, przy różnych okazjach.
(Przyrzeczenia złożonego przed obliczem urzędnika państwowego udało mi się dotrzymać, jak na razie).
Przepis na sałatkę jajeczną i marynowane pieczarki już na nowym blogu (kilk)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz