Nie wiem, jak wy, ale ja, gdy kupię dobrą, świeżą rybę, staram się jak najmniej w nią ingerować. Nie znaczy to, że jadam ryby wyłącznie na surowo (choć dobrego tuńczyka, czy łososia nigdy nie odmówię), ale staram się nie przytłaczać ich nadmiarem przypraw i dodatków.
Czasem dochodzi nawet do tego, że - jak w przypadku dzisiejszego halibuta - główny bohater wygląda na nieco osamotnionego na talerzu. Ale wierzcie mi, niczego mu do szczęścia nie brak.
Reszta postu i przepis na nowym blogu (klik)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz